NUMER 1 Reaktor - polski zin postnuklearny Strona 5

    Ta myśl prześladowała Kurta od dobrych dwóch godzin. Trzeba było brać kasę i ulotnić się zanim ktokolwiek dowiedziałby się, że jestem w mieście. Byłbym teraz pewnie w połowie drogi do New Reno. Ale ja chciałem grać bohatera, ten jeden jedyny raz chciałem być uczciwy - wciąż nie mógł zrozumieć jak to możliwe, że jeszcze wczoraj miał wszystko: dziwki, narkotyki, broń a dziś jest ścigany przez grupę dobrze uzbrojonych członków własnego gangu.

    Słońce świeciło mocno, więc upał był potworny, a pustynia wydawała się taka bezkresna. Zatrzymał się, odpiął manierkę od pasa i wziął porządny łyk i tak już ciepłej wody. Gdzie mógłbym się ukryć? Może postaram się dotrzeć do mojego starego znajomego w Den? - zaświtała mu w głowie nowa myśl. Poprawił przewieszoną przez plecy strzelbę, przytroczył manierkę do paska i ruszył w stronę gór na północy.
    Cholera, nawet nie wiem czy idę w dobrym kierunku. Nigdy nie zapuszczałem się tak daleko na północ - Myśl ta nie dawała mu spokoju. A jeśli zabłądzę? Jeśli trafię na bandę jakiś szumowin, którzy nie zawahają się zastrzelić mnie dla samej tylko satysfakcji? - coraz to nowe myśli wdzierały mu się do głowy. Nie, o to nie muszę się martwić - pomyślał i uśmiechnął się, gdy jeden ruch ręki upewnił go, że jego Desert Eagle jest na miejscu. Może już nie strzelam tak jak kiedyś, ale umiem o siebie zadbać. Szedł ciągle w stronę gór na północy jakby to one były celem jego wędrówki. Po chwili zmrużył oczy i przystanął.

    W oddali, na jednej z wydm zamajaczyła sylwetka Supermutanta. Kurt szybko zdał sobie sprawę, że tam, gdzie jest jeden, tam jest i cała ich grupa. Wiedział, że nie ma szans w starciu z grupą zdesperowanych Mutantów więc padł na ziemię i leżąc tak w bezruchu obserwował jak stwór przystaje na chwile, rozgląda się i powoli schodzi z wydmy. Po chwili za nim pojawiło się trzech kolejnych, co tylko potwierdziło przypuszczenia Kurta. Wiedząc już, że ujawnienie się to największa głupota, jaka mógłby zrobić, leżał spokojnie obserwując, jak grupa odchodzi kierując się na zachód.
    Leżał jeszcze przez chwilę, po czym podniósł się, poprawił strzelbę i ruszył w dalszą wędrówkę. Szło mu się całkiem dobrze, nie był specjalnie obciążony. Tylko strzelba na plecach, Desert Eagle u pasa, w plecaku trochę amunicji i jedzenia. Tyle udało mu się zabrać ze sobą, gdy tamtej feralnej nocy uciekał z miasta. Wiedział już, że nie ma po co tam wracać. Jego ludzie albo nie żyją albo właśnie go ścigają.

    Po kilku godzinach marszu, w czasie których nie napotkał żadnych oznak pościgu, poczuł się na tyle bezpiecznie, że postanowił zatrzymać się i przenocować. Miejsce nie było może jakoś specjalnie dobre, ale wiedział, że w nocy i tak daleko nie zajdzie, a w promieniu kilkunastu kilometrów nie było widać niczego, co mogłoby posłużyć mu za schronienie. Zdjął plecak i rzucił go na ziemię. Oparł o niego swoją strzelbę. Rozejrzał się i zdał sobie sprawę w jak nędznym położeniu się znalazł. Sam na środku pustyni, bez zapasów, bez miejsca, do którego mógłby się udać. Grupa, która go ściga jest nie dalej jak dwie godziny drogi za nim, więc, jeśli nie wydarzy się cud i nie zabłądzą na pustyni to jeszcze zanim zdąży zasnąć dogonią go i tak skończy się całe jego krótkie życie. Odpiął manierkę i wypił mały łyk wiedząc, że to cały jego zapas wody. Poprawił Desert Eagle'a i położył się opierając głowę o plecak. Spojrzał w niebo i po chwili zamknął oczy. Zasnął szybko kompletnie zapominając o wszystkich swoich problemach.
    Obudził się gwałtownie, prawą ręka sięgnął po broń, ale szybko zdał sobie sprawę, że wciąż jest sam i że pościg albo zrezygnował, albo pobłądził na pustyni. Myśl ta uspokoiła go i po chwili znów leżał z zamkniętymi oczami a po kilku minutach zasnął głębokim snem.

    Ranek obudził go już mniej gwałtownie, promieniami słońca padającymi wprost na jego twarz. Wstał, otrzepał się z piachu i sięgnął po swojego Eagle'a. Od momentu, gdy zabrał go ze zwłok jednego raidera nigdy się z nim nie rozstawał. Przez te wszystkie lata naprawdę polubił tę broń i miał ją zawsze pod ręką. To właśnie ona była przyczyną całego tego zamieszania, bo to właśnie z nij odstrzelił łeb przywódcy Pustynnych Łowców. Kurt odpiął pistolet od pasa i wyczyścił z piasku. Teraz, gdy był już pewien, że jest bezpieczny, nie śpiesząc się włożył plecak i przewiesił sobie przez plecy strzelbę. W nocy nie rozpalił ogniska, więc teraz nie musiał martwić się o zacieranie jakichkolwiek śladów swojej obecności.
    Odwrócił się w stronę gór i ruszył równym szybkim krokiem. Po kilku minutach marszu dał znać o sobie głód. Zdenerwowało go to, bo wiedział, że będzie musiał znów się zatrzymać, zdjąć strzelbę i plecak. Jednak po chwili wahania zrobił to i wydobył z plecaka mały kawałek suszonego mięsa. Włożył go sobie do ust. Zaczął żuć i po chwili poczuł jego lekko słonawy smak. Zjadł jeszcze tylko dwa niewiele większe kawałki i zdecydował, że tyle musi mu wystarczyć, gdyż droga przed nim była jeszcze daleka a on miał jedzenie tylko na następne dwa dni. Wiedział też, że na pustyni bardzo trudno znaleźć coś jadalnego, a jeśli już, to to coś załatwiłoby go zanim zdąrzyłby sięgnąć po broń.

    Słońce świeciło równie mocno jak dnia poprzedniego, więc marsz był bardzo wyczerpujący i po kilku godzinach Kurt poczuł, że pustkowia są naprawdę niegościnne. Był zmęczony, głodny, bolały go plecy a w głowie kołatała się bezustannie myśl, że wszystko, co dotąd uważał za własne jest teraz w łapach innych bandytów, pewnie nawet i jego własnych ludzi. Ta świadomość wywołała w nim chęć ucieczki od tego wszystkiego, co zostawiał za sobą, przyspieszył wiec kroku. Po chwili skierował się ku najbliższej wydmie chcąc się trochę rozejrzeć. Wspiął się na nią, zmrużył oczy i spojrzał w kierunku gór.
    Droga do nich była prosta, pusta i taka boleśnie długa. Odwrócił się w lewo i nagle zauważył przed sobą, nie dalej jak kilka kilometrów, sylwetki zabudowań. Jeszcze bardziej zmrużył oczy starając się dostrzec coś więcej, ale wciąż widział tylko kilka mniejszych budynków i dwa wysokie na kilkanaście pięter. Cholera, a to co?. - Przemknęło mu przez głowę, ale szybko zdał sobie sprawę, że to musi być to miejsce, o którym kiedyś usłyszał od jednego z handlarzy niewolników, którzy to tam własnie mieli zatrzymywać się czasem w trakcie swoich podróży.

    Przez chwilę stał na wydmie i wpatrywał się w ruiny jak zauroczony. Stały się dla niego nagle ostatnią szansą na ocalenie własnego tyłka. Wiedział, że handlarze niewolników potrzebują ludzi i że łatwo mógłby się stać ich członkiem. Nie była to zbyt radosna perspektywa, ale innej nie miał. Nawet nie zastanawiał się nad tym czy akurat będzie tam obozowała jakaś ich grupa. Po prostu w euforii zbiegł z wydmy i zaczął biec w kierunku ruin. Piasek był nadzwyczaj drobny, nogi zapadały się weń przy każdym kroku. Po kilkuset metrach zwolnił i już spokojnie pomaszerował w stronę ruin.
    To, co widział z wydmy było tylko małym wycinkiem całego miasta. Teraz widział już dokładnie pozostałości drogi, kilka domów, jakiś sklep i górujące nad tym wszystkim dwa wysokie budynki. To właśnie one przykuły jego uwagę. Jeden z nich, miał zaledwie kilka pierwszych pięter w całości, reszta została jakby od niego oderwana i ich pozostałości leżały dookoła. Drugi z nich natomiast zachował się w zadziwiająco dobrym stanie. Z dołu nie dało się tego dostrzec, ale wyglądało na to, że miał nawet dach. Jednakże i na nim czas odcisnął swe piętno. Szyby już dawno zostały wybite, mury pokazywały już pierwsze oznaki działania piasku i wiatru. Kurt był już jakiś kilometr od miasta i czuł się potwornie zmęczony.

    Słońce zachodziło już za horyzontem a on był na nogach nieprzerwanie od jakiś 5 godzin. Zatrzymał się na chwilę i odpiął manierkę. Przyłożył ją do ust, wypił spory łyk i odwiesił na miejsce. Szedł teraz powoli nie chcąc się za bardzo przemęczać. Po kilkudziesięciu minutach stał już przy pierwszym ze zrujnowanych domów. Zajrzał przez okno, ale tak, jak się spodziewał, zobaczył tylko prawie puste pomieszczenie i pozostałości ogniska na środku. Nie mając sił iść dalej postanowił, że tu właśnie spędzi kolejną noc. O pościgu zapomniał już całkowicie, wiedział, że szanse na to, że oni również postanowią przenocować w tych ruinach są znikomo małe. Podszedł do pozostałości ogniska, rozgrzebał je butem i stwierdził, że nie ma sensu rozpalać go ponownie. Zdjął strzelbę i oparł ją o ścianę. Plecak ułożył pod ścianą. Wyjął z niego spory kawałek suszonego mięsa i szybko zjadł. Tak samo, jak poprzedniej nocy, położył się opierając głowę o plecak. I tak samo jak poprzedniej nocy szybko zasnął.

    Jednakże po około godzinie obudził się zlany potem i niewiele myśląc wstał a prawą ręką sprawdził, czy broń jest na miejscu. Gdy poczuł pod palcami chłodny metal uspokoił się trochę, coś wciąż jednak nie dawało mu spokoju. Przeszedł do drugiego pomieszczenia i podszedł do okna. Wyjrzał przez nie na ulicę, ale nie zauważył niczego niepokojącego. Już miał odchodzić, gdy kątem oka zauważył jakieś światło w jednym z wysokich budynków. Szybko odwrócił się w tamtą stronę i przyjrzał się uważnie. Rzeczywiście, na jednym z ostatnich pięter widać było jakieś światło. Postał tak jeszcze przez chwilę i zdecydował, że to mogą być właśnie handlarze niewolników i że to jest jego jedyna szansa. Wrócił po plecak i strzelbę. Tak jak poprzednio, włożył plecak a strzelbę przewiesił sobie przez plecy. Stał jeszcze przez chwilę na środku pomieszczenia wahając się. Był przekonany, że handlarze niewolników będą obozować w budynku podobnym do tego, w którym on się znajduje. Bał się, że cała wspinaczka na górę może nie przynieść żadnego efektu a sprawi tylko, że straci cenny czas. Stałby tak jeszcze długo gdyby nie myśl, która nagle pojawiła się w jego głowie. Jeśli on zauważył to światło to i inni, którzy są w okolicy też je zauważyli i właśnie zmierzają w jego stronę. Zapiął swoją skórzaną kurtkę i wyszedł z budynku.

    Stanął na czymś, co kiedyś było drogą a teraz jest tylko kilkoma kawałkami asfaltu tu i tam. Rozejrzał się, dookoła niego było tylko kilka budynków łudząco podobnych do tego, z którego właśnie wyszedł. Niskie, brudne, z wyłamanymi drzwiami. Zaczął iść w kierunku wysokiego budynku wypatrując ponownie światła na górze. Minął kilka budynków mieszkalnych, i coś, co wyglądało na przedwojenny sklep. Właśnie mijał spory budynek, który na pierwszy rzut oka wyglądał jak warsztat samochodowy, gdy zauważył, że zza wraku, który był pewnie kiedyś Fordem Pickupem spogląda na niego para oczu. Kurt szybko sięgnął po broń jednocześnie biegnąc w kierunku ściany pobliskiego budynku, za którą planował się ukryć. Gdy był już nie dalej jak pięć metrów od ściany, postać zza wraku wstała i strzeliła w jego kierunku. Rzucił się w stronę ściany a kula z karabinu myśliwskiego świsnęła mu nad głową. Przywarł do ściany całym ciałem i nasłuchiwał.
    Gdy upewnił się, że postać wciąż tam jest, ścisnął Desert Eagle'a mocnej w dłoni i wychylił się. Usłyszał kolejny huk wystrzału i kula minęła jego głowę kilka centymetrów od lewego ucha. Natychmiast ponownie przywarł do ściany. Odczekał chwilę i ściskając kurczowo broń wychylił się i prawie od razu wymierzył w miejsce gdzie ostatnio znajdował się przeciwnik. Oddał dwa strzały, ale szybko zdał sobie sprawę, że nic tam już nie ma. Kucnął i zaczął iść w stronę wraku uważnie obserwując drogę przed sobą. Dotarł do wraku, i lekko wystawił głowę. Nie zauważył nic podejrzanego więc wciąż kucając wyszedł zza wraku. Miejsce, w którym stał napastnik było teraz dobrze widoczne i jedyne, co Kurt tam teraz zauważył to łuski po dwóch nabojach kaliber 223.

    Wstał, i powoli zaczął iść w kierunku drzwi prowadzących do warsztatu. Serce biło mu teraz naprawdę szybko i czuł, że jest cały mokry od potu. Gdy doszedł już do drzwi delikatnie złapał za klamkę i spróbował je otworzyć. Ustąpiły bez problemu, wszedł do środka. Stał teraz w małym pomieszczeniu, po lewej znajdowały się kolejne drzwi, naprzeciw niego stała drewniana szafa a na ścianach dało się dostrzec jakieś przedwojenne plakaty. Podszedł do drzwi i delikatnie je otworzył. Kolejne pomieszczenie było większe od poprzedniego, znajdowało się tu łóżko i kilka drewnianych mebli. Szybko przeszedł przez to pomieszczenie nie rozglądając się za bardzo. Dotarł w końcu do drzwi prowadzących do warsztatu i gdy już kładł dłoń na klamce drzwi nagle otworzyły się w jego stronę i trafiły go prosto w twarz. Upadł na plecy, ale zachował zimną krew i szybko wycelował swojego Desert Eagle'a. Nie sprawdzając nawet czy ktoś stoi w drzwiach strzelił i usłyszał cichy jęk. Postać w drzwiach złapała się za brzuch i upadła na podłogę. Kurt szybko doskoczył do napastnika i przyjrzał mu się uważnie. Był to typowy raider, dobrze zbudowany, w skórzanej kurtce. Głowę miał ogoloną prawie do gołej skóry. Kurt spojrzał niżej i zauważył plamę krwi, która z każdą chwilą stawała się coraz większa. Nie zastanawiał się długo i wymierzył prosto w głowę raidera. Strzelił.

    Gdy już ochłonął zaczął przyglądać się ciału w poszukiwaniu czegoś, co mógłby zabrać ze sobą. Szybko spostrzegł karabin kurczowo trzymany w sztywnych dłoniach, zawahał się, ale po chwili sięgnął i wyszarpał go. Był to zwykły karabin myśliwski. Sprawdził magazynek i odłożył go na bok. Zaczął teraz przeszukiwać kieszenie, znalazł w nich kilka naboi, zapalniczkę i parę kapsli. Przewrócił ciało na plecy i od razu zauważył przypięty do pasa nóż. Zręcznym ruchem dłoni odpiął go i również odłożył na bok. Przyjrzał się ciału po raz ostatni, nie zauważył niczego wartego uwagi. Wstał, przeliczył znalezioną amunicję do karabinu myśliwskiego. Dokładnie piętnaście naboi, plus to, co było w magazynku.
    Rozejrzał się dookoła. Po lewej stała mała drewniana szafka. W rogu łóżko, kilka krzeseł i mały stół. Pokój ten sprawiał wrażenie przeznaczonego tylko dla jednej osoby. Kurt przewiesił sobie karabin myśliwski przez plecy, z drugiej strony powiesił strzelbę. Nóż umocował sobie za pasem. Wyszedł przez drzwi prowadzące do warsztatu. Było tu dość ciemno gdyż w całym pomieszczeniu okna były zabite deskami. Poczuł zapach benzyny, i ruszył w stronę środka pomieszczenia. Po prawej zauważył kilka kompletnie pustych półek. Po lewej stał duży drewniany stół a na nim leżały jakieś narzędzia. Poszedł dalej i zatrzymał się przy metalowej szafce w rogu pomieszczenia. Otworzył jej drzwiczki, ale była pusta. Wyszedł przez drzwi, przez które się tu dostał, przeszedł przez pokój z łóżkiem i szybko wyszedł na zewnątrz.

    Rozejrzał się, od wysokiego budynku dzieliło go jeszcze jakieś 200 metrów. Zaczął iść w jego kierunku i po chwili stał przy jego dużych metalowych drzwiach. Spróbował je otworzyć, ale były zamknięte. Postanowił obejść cały budynek, mając nadzieję, że znajdzie jakieś inne wejście. Przeszedł kilka kroków i znalazł się przy lewej ścianie budynku. Poszedł dalej i szybko dostał się na tyły. Stał tu duży śmietnik i kilka mniejszych. Szybko zauważył to, czego szukał. Drzwi dla personelu znajdowały się tam gdzie zwykle. Podszedł do nich i zauważył tabliczkę "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony". Złapał za klamkę i szarpnął. Drzwi jednak nie ustąpiły. Zrobił krok do tyłu i kopnął je z całej siły. Nic się nie stało. Spróbował ponownie. Znowu nic. Jeszcze kilka razy, lecz drzwi pozostawały zamknięte. Sięgnął po broń. Wymierzył i strzelił w miejsce gdzie jak się spodziewał znajdował się zamek. Odwiesił broń i kopnął ponownie. Tym razem drzwi ustąpiły i droga stała otworem. Wszedł do środka i od razu uderzył go zapach stęchlizny. Wziął głęboki oddech i ruszył przed siebie. W środku było ciemno, ale oczy Kurta szybko przyzwyczaiły się do ciemności. Mógł już dostrzec zarysy mebli znajdujących się w tym pomieszczeniu. Był to jakiegoś rodzaju magazyn, wszędzie stały szafki i pudła. Podszedł do jednego z takich pudeł, otworzył je, ale znalazł tam tylko kilkadziesiąt par spodni. W kolejnym pudle było kilka koszul, dalej znowu spodnie, Kurt zrezygnował po przeszukaniu piątego pudła. Skierował się w stronę szafek, otworzył jedną, ale znalazł tylko cały zapas grzebieni. Szybko przeszedł do następnej, ale tu też znalazł tylko grzebienie. Odwrócił się i zauważył wyjście z pomieszczenia.

    Przeszedł przez nie i znalazł się w holu. Przed sobą miał coś w rozaju recepcji, dalej schody na górę, wzdłuż ściany stało kilka krzeseł. Ruszył w tamtą stronę. Po kilku krokach jego oczom ukazały się drzwi do windy, które do tej pory były niewidoczne, gdyż znajdowały się w głębi pomieszczenia. Może ta wspinaczka nie będzie taka męcząca - pomyślał i ruszył w stronę windy. Dotarł do niej i przycisnął czerwony przycisk. Nic się nie stało. Spróbował jeszcze raz. Czego ja się spodziewałem? Przecież ten budynek to kompletna ruina - pomyślał. Zdenerwował się i szybko ruszył w stronę schodów.
    Okazały się być całkiem strome i wąskie. Szybko zaczął biec na górę na początku przeskakując po kilka stopni naraz. Znalazł się na pierwszym piętrze. Po lewej miał drewniane drzwi z tabliczka "11", po prawej takie same drzwi z tabliczka "10". Spróbował je otworzyć, ale były zamknięte. Zrezygnował z próby wyłamania ich wiedząc, że i tak spędził tu już stanowczo za dużo czasu. Wspiął się na kolejne piętro i znów zauważył parę drzwi, tym razem z numerami 20 i 21. Nie próbował ich nawet otwierać tylko poszedł od razu dalej. Z tego, co udało mu się policzyć tajemnicze światło znajdowało się na dziewiątym piętrze wiec to tam musiał dojść. Szybko pokonał kilka kolejnych pięter i był już na siódmym, gdy nagle usłyszał za sobą trzask i zgrzyt. Odwrócił się i sięgnął po broń. Kucnął przy poręczy, nasłuchiwał. Słyszał teraz tylko cichy zgrzyt. Czekał tak jeszcze przez chwilę i gdy nie usłyszał nic więcej wstał i schował Desert Eagle'a.

    Uchwycił drewnianą poręcz i ponownie wspinał się po schodach. Dojście do dziewiątego piętra zajęło mu tylko kilka chwil. Stał właśnie przed drzwiami z tabliczką "91" i nasłuchiwał. Gdy już upewnił się, że za drzwiami nie ma nikogo, szarpnął klamkę i o dziwo drzwi ustąpiły. Szybko wślizgnął się do środka. Pomieszczenie, w którym się znalazł nie było duże. Zwykłe biuro. Przed nim stało mahoniowe biurko. Po lewej zauważył mała szafkę. Na podłodze leżały porozrzucane różne papiery. Podniósł jeden z nich. Spróbował przeczytać pierwsze zdanie, ale było zbyt ciemno. Podszedł wiec do okna i spróbował jeszcze raz. ......opublikowanie mojego artykułu.........jeszcze dziś...........z poważaniem Ralf Stiemmer. Tylko tyle udało mu się przeczytać, ale to uświadomiło mu, że znalazł się najpewniej w budynku jakiejś przedwojennej gazety czy wydawnictwa. Wyrzucił papier na podłogę i spojrzał w stronę ciemnych drewnianych drzwi po prawej stronie. Wiedział już, że to właśnie za nimi znajduje się źródło światła. Podszedł do drzwi i popchnął je z całej siły.

Zdzisiu


<<< Pierwsza strona Spis treści >>>

Reaktor - polski zin postnuklearny. Wszelkie prawa posiada Rudzielec. Kopiowanie bez zgody zabronione.
Popieramy akcję - browse with any browser you want.
Testowane dla Internet Explorer 6+, Opera 7+, Mozilla Firefox 1+.
Lipiec 2oo6