NUMER 1 | Reaktor - polski zin postnuklearny | Strona 6 |
![]() - Barney idę na przeprawę, zajrzę jeszcze raz na drugą stronę, powiedz mamie że się spóźnię na kolacje - Rick założył na głowę charakterystyczne ścięte kepi koloru szarego i wyszedł na ulicę. Nie czekał długo, wyjęty z muzeum zaraz po wojnie wóz tramwajowy nr. 3 zatrzymał się przed rudzielcem w kraciastej flaneli. Murzyn w granatowym uniformie kiwał ręka no wsiadaj. Rick stojąc na odkrytym przednim pomoście wreszcie odczuł zmianę temperatury, teraz było zdecydowanie chłodniej. Wóz zjechał z Independence na Waterfront i stamtąd na most Kennedy'ego. Magazyny i port po obu stronach pozostawały ciche i puste. Lampy które zapaliły się na moście, odbijały się łagodnym światłem w ciemnych wodach rzeki. Po drugiej stronie było kilka sklepów dla ludzi ze strefy, czyli tych którzy zamieszkiwali już na terenach bezpośrednio doświadczonych pamiętnym atakiem nuklearnym z 19 lipca. Tramwaj zakręcał na West Boulevard, mijał okopany czołg i posterunek żołnierzy którzy wraz z milicją hrabstwa pełnili straż na tym najdalej na zachód wysuniętym skrawku cywilizacji. Stamtąd linia Ferry wracała przez most do wschodniego Natchez. Rick stał na środku ulicy patrząc na teren za zasiekami drutu i niczym Kolumb stojący na portugalskim brzegu 500 lat wcześniej zastawiał się co tam jest. Stał tak chwile i powoli ruszył do jednego z magazynów które ciągnęły się na przestrzeni wielu hektarów po obu stronach rzeki. Ten do którego się udawał leżał stosunkowo blisko i można było bez obawy, pokonać drogę do niego, choć wzrok żołnierzy milicji hrabstwa był raczej niezbyt przyjazny, gdy Rick opuścił główna ulice zachodniego Natchez i wszedł na pas ziemi niczyjej. Magazyn stał blisko rzeki, i właściwie ludzie zabrali wszystko co mogli wywieść, paliwo z pobliskiej stacji benzynowej, nieliczne pickupy i ciężarówki, maszyny, koparki i wszystko co mogło się przydać na wschodnim brzegu rzeki do odbudowy tego co jeszcze zostało. Magazyn długi na ponad sto metrów, szeroki na ponad sześćdziesiąt i otwarty od strony nabrzeża podpierały rzędy stalowych słupów, pod ścianą tak jak je pozostawiono stały puste towarowe wagony. Rick podszedł do nich i w zapadającym zmroku spojrzał po nieruchomych stalowych pudłach, w końcu jego wzrok spoczął na niewielkiej dieslowskiej lokomotywie. Niebo przeświecające przez dziury w blasze magazynu oraz to jakie widział patrząc na szeroką perspektywę rzeki pociemniało całkiem. Rick zawrócił w stronę ulicy i przeprawy, żołnierze stojący przy posterunku nie zwrócili nawet na niego uwagi. Tramwaj odjechał i Rick most Kennedy'ego pokonał pieszo. Tego wieczora w jego pokoju długo paliło się światło. ![]() - Najpierw zbierz informacje od ludzi ze strefy, przecież bywają w waszym sklepie, potem musisz sprawić stan torów. Zapytaj ludzi z kolei, przecież przyjeżdża do nas co parę dni pociąg. Na stacji możesz podpatrzeć jak wszystko działa, zresztą oni i tak nie mają nic do roboty, to do cholery mogą cię wszystkiego nauczyć - szeryf Samuels wpatrywał się w Ricka oczami koloru bladego błękitu. Przypomniał mu się zapach ciasta na Boże Narodzenie i dziecinny pociąg mknący po miniaturowych torach. - Gdyby była sieć, to bym sobie sprowadził mapy i raporty, miałbym mapy i tak potrzebne informacje - Rick miętosił w ręku szare kepi, lemoniada w szklankach w promieniach słońca lśniła niczym najlepsze wino. - Ale nie działa, telefony też szwankują, jak naprawią linie wzdłuż drogi, to będziemy mniej uzależnieni o tej jaka biegnie obok torów z Vicksburga, musisz sam zebrać informacje - Samuels wypił łyk lemoniady. - Dziękuję za mapę szeryfie - Rick wstał otrzepał spodnie - Podziękuj mamie z ciasto poziomkowe - szeryf uśmiechnął się wyciągając dłoń - Tak proszę pana, do widzenia - Rick pożegnał się i wyszedł. Pootwierane drzwi przedziałów maszynowych z fragmentami wiszących kolorowych kabli, obłażąca farba i głuchy, pusty dźwięk zbiornika na paliwo dopełniały smutnego obrazu nieużywanej lokomotywy. - No i co? Kolej nie rości do niej pretensji, zresztą przypłynęła rzeka na barce, miała służyć do obsługi elewatora zbożowego, firma prowadząca elewator zbankrutowała, domyślam się ze wreszcie jest twoja, tylko że czeka cię synu sporo pracy - na dźwięk tych słów Rick odwrócił się gwałtownie. Na wraku buicka, dokładnie na jego masce siedział starszy mężczyzna, o ciemnym kolorze skóry, jego ubranie pomimo kurzu i wszechobecnego gorąca wskazywało ze jego właściciel dba o schludny i porządny wygląd. Murzyn wstał i podszedł do chłopaka, był starszym człowiekiem, lewą jakby sztywniejszą rękę wieńczyła brązowa skórzana rękawica. - Moses Bimley - jestem emerytowanym kierownikiem pociągów korporacji Amtrak, jeździłem stąd aż do samego Chicago. Numerem jeden pokonywałem trzy razy na tydzień trasę z Florydy do Los Angeles, potem spadły rakiety... - dokończył wykonując nieokreślony ruch ręką - Rick LeBudreau zamierzam naprawić tę lokomotywę i te trzy wagony, nigdy nie jechałem koleją, nic o niej nie wiem, nigdy tez nie bawiłem się taka małą, na prąd... miałem może 10 lat jak spadły bomby - spojrzał na Murzyna z pewna rezerwą, w końcu Bimley był przecież czarny. - Przepraszam powinienem zapytać najpierw, czy zatrudni mnie pan jako hm...konduktora? Stąd na zachód od ponad 20 lat nie odjechał żaden pociąg, ludzie tam gdzieś czekają na pocztę i cywilizację jak dwieście lat temu, chciałbym jeszcze raz stanąć na pomoście... Bimley prawą zdrową ręka założył na głowę spłowiała granatową czapkę z lśniącym mosiężnym znaczkiem. - Oui, tylko proszę nie mówić do mnie per pan, mam tylko 25 lat - Rick nieco onieśmielony podał dłoń staremu kolejarzowi. - Dobrze... Rick, jeśli chcesz coś z tym zrobić możemy zacząć od razu, ja mam tylko jedna rękę, ale ty masz dwie to jakoś damy radę - Bimley wskazał ręką lokomotywę, powoli zabrali się do pracy. Resztę popołudnia zajęło im zdejmowanie złomu i śmieci z pomostów i zakamarków lokomotywy. Właściwie pomimo 20 lat przymusowego postoju pociąg był w niezłym stanie. Dach chronił go przed deszczem słońcem i pyłem niesionym od pustyni. Trzeba było tylko uzupełnić paliwo i naładować akumulatory. W jednym z wagonów były stare maĄnice, ale pomimo upływu czasu było w nich trochę towotu. Smar łożyskowy wydębiony za zużyty egzemplarz Biblii od jednego z pracowników stacji w Natchez, pozostał jeszcze w zapasie. Narzędzia Rick musiał przytargać z domu, niektóre pożyczył na stacji benzynowej Taylora. - Moses, cholera, obok tych trzech pudeł na towary przydałby się choć jeden osobowy wagon - Rick przysiadł na stosie cegieł patrząc jak spod brudu i kurzu zaczyna być widoczna duże logo kompanii kolejowej na jednym z wagonów. - Jest taki wagon i to mało uszkodzony, ma prawie wszystkie szyby, stoi na barce przy nabrzeżu, jak uruchomimy Diesla to może da się go przyholować tutaj - odparł Moses podając Rick'owi butelkę wody. Było jedno z tych upalnych popołudni, na horyzoncie stały tumany kurzu. - Do tego niższego towarowego wagonu możemy wstawić ławki, na dach założymy ruszt od słońca, zrobimy go z tej bramy, w bocznej ścianie można wybić okna - zaproponował Bimley. - Tylko ze wtedy trzeba będzie poszukać starych gum i izolacji żeby go trochę wyciszyć - Rick wstał i powoli zabrał się do pracy - Będziemy mieli w ten sposób dwa wagony dla ludzi, pozostałe dwa na pocztę - kontynuował murzyn - Najpierw lokomotywa - Rick odparł nie odwracając głowy od szafki z aparatami elektrycznymi. Korzystając z samochodu, który wiózł zaopatrzenie dla oddziału stacjonującego na granicy miasta Rick dotransportował do magazynów beczkę paliwa. Kosztowała go sporo, ale można było sprawdzić wreszcie czy silnik działa prawidłowo. Rick poślinił kciuk i wcisnął przycisk startera. Przez dłuższą chwilę rozrusznik obracał wałem silnika, by po serii stuków i odgłosów przypominających krztuszenie się rozległ nierówny takt silnika. Czarny kłąb spalin wyrzucanych przez niski komin i delikatne drżenie wyraźnie wskazywały, że maszyna jest sprawna ![]() - Za prawdziwego południowca, prawdziwego Rednecka! - zawołał i przechylił szklankę wlewając palący płyn prosto do gardła, oparzenia od nuklearnego wybuchu na jego twarzy przybrały krwisto - czerwony kolor - Przecież to cholerny Cajun! Nazwisko ma nawet francuskie - ciszę przerwał grubas z imponującą brodą odwracając się od telewizora nad barem nadającego ten sam teledysk w kółko. - Zamknij się Snoopy - tu na południu wielu z nas nosi prawdziwe francuskie nazwiska i jesteśmy z tego dumni, nie każdy musi być takim zakutym Irishem jak ty - odparował chudzielec podsuwając pustą szklankę barmanowi - Zakuty Irish, ja! A kto naprawił transformator i miasto ma dzięki temu prąd! grubas zsunął się z wysokiego barowego stołka i podparł rękoma pod boki - Daj spokój Snoopy, wszyscy wiemy co zrobiłeś i dzięki tobie mamy energię, ale za grosz w tobie subtelności, swojej żonie też trułeś o przewodnikach i prądzie zamiast o kwiatach i miłości, nie wiesz że le Budreau to prawdziwy gentleman wysoki brunet odłożył kij bilardowy i klepnął pojednawczo grubasa po ramieniu - No chodź postawie ci jeszcze jedno piwo - zaproponował uśmiechając się. - John, bo poproszę szeryfa żeby cię przenocował - barman odłożył wycieraną szklankę i zmierzył grubego wzrokiem. - No...dobra - Snoopy wydawał się już udobruchany. Chudzielec osuszał kolejna szklankę, barman przełączył telewizję na kanał ogólnokrajowy. Tory z magazynów i doków łączyły się w jedna nitkę i wychodziły z miasta nieco na południowy zachód obok zrujnowanej chłodni na skraju miasta, sto metrów od posterunku straży. Dalej była tylko pół-pustynia, choć przed wojna były to jedne z najżyĄniejszych terenów Missipi. Most a właściwie mostek był niewielka budowlą nad korytem wyschłej rzeki, na horyzoncie widać było ruiny jakiejś farmy, w oddali ciemniejszy pas wskazywał na skupisko ruin pozostałych po dawnej fabryce tworzyw sztucznych. Trochę karłowatych drzew i sucha trawa przypominały tereny bardziej na zachód. Po wojnie pustynia przybliżyła się do ongiś najżyźniejszych terenów Louisiany. Rick powoli wyhamował krótki pociąg, Bimley i Gimiletti zeskoczyli dość zwinnie z lory i podbiegli do mostu, licznik przypięty do pasa z narzędziami Gimilettiego zatrzeszczał ostrzegawczo. - To pewnie ta skorupa po tym fordzie - wskazał Bimley opuszczając winchestera w kierunku resztek samochodu, którym ktoś próbował forsować most. Pokryta rdzą maska pickupa wskazywała że musiało to być bardzo dawno. Poniżej nasypu widniały dwa kopce ziemi oznaczone krzyżami z resztek samochodowego zawieszenia. - To grób Morrisonów, czyli ósma mila-prawda? - krzyknął Rick wychylając się z kabiny Diesla. - Tak - potwierdził Gimiletti pochylając się nad szynami na moście. - Zobaczę z dołu - powiedział Bimley i zszedł poniżej budowli. Jak na kogoś kto nie miał dłoni doskonale utrzymywał równowagę na pochyłym zboczu. Gimiletti rozglądał się obracając broń coraz to w inna stronę. - Rozwinę linę i jak przejedziemy most, to zrzucimy ten wrak z nasypu. Daje dodatkową ochronę komuś kto chciałby tu urządzić zasadzkę - zaproponował Rick wyglądając z lokomotywy. Włoch skinął głową i wziął z platformy klucz, ale śruby łączące obie części mostownicy były całkiem zapieczone i nie trzeba było ich dokręcać. Pomarańczowy uniform Gimilettiego był doskonale widoczny na tle beżowego piachu i czarnozielonych nielicznych roślin. Ktoś nas kiedyś ostrzela, jak cholera - pomyślał Rick i na znak dany przez Bimleya powoli przesunął przepustnicę. Pociąg powoli przesuwał się przez krótki most. Platforma przejechała już na drugą stronę zrównując się z wrakiem pick-upa. Kiedy wagon za lokomotywą zatrzymał się kilka stóp od mostu, Gimiletti zarzucił na resztki kraty na skrzyni forda kawałek liny, drugi zamocował do sprzęgu wagonu. Pociąg wolno ruszył, po chwili samochód zaczął sunąć wzdłuż torów, w miejscu gdzie nagle robiło się stromo przechylił się i z chrzęstem obrócił na bok. Lina pękła a wrak spoczął kilka stóp poniżej nasypu. Gimiletti sprawdził odczyty promieniowania i pokiwał głowa, pociąg powoli ruszył, Bimley odkreślił kilka kresek na kartce papieru. Sunęli nie więcej niż dwadzieścia piec mil na godzinę, co i raz przystawali a Bimley sprawdzał stan toru. - Ujechaliśmy już trzynaście mil, nieźle - rzucił Rick przez krótkofalówkę - Zgadza się ale to jeszcze mało, uwaga za zakrętem będą ruiny fabryki - Gimiletti przerwał połączenie i obaj z Bimleyem schowali się za burtą wagonu, wkładając broń w zaimprowizowane strzelnice pomiędzy workami piasku. Dziurawe hale odcinały się biało - błękitna barwą od reszty pustyni ![]() - Rick Le Budreau - "Natchez & Southwestern Railroad", a to Bimley - kierownik pociągu i Gimiletti - hamulcowy, czyli załoga Westbound 914 - Rick przedstawił kolegów. - Zapraszam do naszej misji, skromnie tu ale woda dla wędrowców na pustyni zawsze się znajdzie - dominikanin uśmiechnął się szeroko. - Prawdziwa misja jak w podręczniku do historii, a niech mnie - Bimley zdjął swoja czapkę, dzieci z zaciekawieniem spoglądały na czarnego. - Od jak dawna ojciec tu przemieszkuje - spytał Rick gdy szli przez zlany słońcem dziedziniec. Wysoki mur ze strzelnicami i chodnikiem dla strzelców osłoniętym kurtyna, z wieżą osłaniającą bramę z grubych żelaznych płyt okalał kilka budynków. Rosły tu nawet drzewa, w cieniu pod jednym z nich stał Hummer, nieco dalej stara ciężarówka Bedford z szoferka osłoniętą metalowymi płytami. - Od pięciu lat, najpierw mieszkałem w ruinach, potem z pomocą moich zwierzchników i ludzi dobrej woli wznieśliśmy fort, budynek mieszkalny i szpital. W przyszłym miesiącu może doczekamy się witraży do naszej kaplicy. Przysłano mnie z macierzystej placówki w San Juan Capistrano w Kalifornii, ale pomaga głównie Stolica Apostolska. Najgorzej było na początku kiedy to z pustyni wiatr nawiewał ten cholerny radioaktywny pył - ojciec DaSilva gładząc krótka brodę wskazał krzesła stojące na ocienionej werandzie. Sama weranda podparta była resztkami jakiś metalowych konstrukcji niewiadomego pochodzenia. Ściany wzniesiono z cegieł o różnych kolorach.
|
<<< | Pierwsza strona | Spis treści | >>> |
Reaktor - polski zin postnuklearny. Wszelkie prawa posiada Rudzielec. Kopiowanie bez zgody zabronione. |